Reklama

Drzwi były zamknięte, ale tłum napierał coraz mocniej. Co chwilę ktoś nerwowo zerkał na zegarek. Kwadrans i ruszą. W końcu rozpoczęło się odliczanie. Dziesięć, dziewięć... Złowrogi pomruk przeszył powietrze. Osiem, siedem, sześć... Przy "pięć, cztery" trzasnęły metalowe zamki. Przy "trzy, dwa" wygięła się brama. Na "jeden" pobiegli. Ktoś się przewrócił, ale napierali dalej. Łapali w pośpiechu - telewizory plazmowe, laptopy z matowymi matrycami. Konsole do gry. Smartfony. Tablety. Czajniki. Crocsy. Walczyli, towaru nie było dla każdego. A następny Black Friday dopiero za rok...

Latam, bo mogę

Mamy za dużo wszystkiego. Otaczamy się rzeczami, których nie potrzebujemy. Niszczymy planetę i więzi społeczne. Czy od konsumpcjonizmu nie ma ucieczki?

Reklama

Rosnąca konsumpcja to zjawisko globalne. Zachód konsumuje, bo go stać i chce sobie dogadzać. Państwa rozwijające się konsumują, bo zaczyna je być stać i chcą osiągnąć zachodni poziom życia.

Efekt? Więcej jemy, więcej latamy, więcej jeździmy, więcej kupujemy.

Według Ellen Market Foundation liczba ubrań kupowanych na świecie w latach 2000-2016 wzrosła o ok. 100 proc.! Tylko w 2016 r. każdy mieszkaniec Ziemi nabył średnio 13 sztuk ubrań i dwie pary butów.

I z tak niepohamowanym wzrostem jest niemal w każdej dziedzinie życia. Liczba pasażerów linii lotniczych na terenie Unii Europejskiej w 2018 r. wyniosła prawie miliard, choć 10 lat wcześniej było ich nieco ponad 700 milionów. Mięso? Tu dopiero się podziało. W latach 60. globalna produkcja mięsa wynosiła 71 mln ton rocznie, a obecnie jest to ok. 350 mln. Widać wyraźnie, że konsumpcja rośnie znacznie szybciej niż liczba ludności na Ziemi.

Polacy na zachłystywanie się konsumpcją mieli zdecydowanie mniej czasu niż wiele innych społeczeństw. Dziś jednak gwałtownie pędzimy w stronę Zachodu.

Weźmy takie samochody. 20 lat temu - jak wynika z danych Eurostatu - na tysiąc mieszkańców naszego kraju przypadało 261 aut. Po 14 latach liczba ta się podwoiła, a w 2017 roku wynosiła już 593. W 2004 roku pasażerów linii lotniczych z polskim paszportem było niewiele ponad 6 milionów. W 2018 roku - już ponad siedem razy więcej - 43,7 mln.

Jak wynika z badań dr Aleksandry Radziszewskiej z Politechniki Częstochowskiej, dla współczesnego Polaka decyzja o zakupie produktu nie jest motywowana wyłącznie chęcią zaspokojenia określonych potrzeb. W znacznym stopniu determinuje ją bowiem potrzeba demonstracji przekonań, statusu społeczno-ekonomicznego i stylu życia. Efekt? Mamy coraz więcej rzeczy, których tak naprawdę nie potrzebujemy.

Co za tym idzie, produkujemy coraz więcej śmieci. W 2007 roku przeciętny Polak wytworzył 265 kg odpadów. Dziesięć lat później w 2017 roku było ich już o 47 kg więcej - 312 kg.



Nadmierna konsumpcja jest po prostu groźna. Dla nas samych, naszej planety i globalnego bezpieczeństwa.

Zależność między konsumpcjonizmem a niebezpiecznymi zmianami klimatu prosto kreśli prof. Jacek Jania, geomorfolog i badacz lodowców z Uniwersytetu Śląskiego: "Żeby móc konsumować, trzeba produkować. Żeby produkować, trzeba emitować". - Potrzebne jest bardziej wstrzemięźliwe funkcjonowanie - zauważał naukowiec w wywiadzie dla Interii w grudniu 2018 przed szczytem klimatycznym w Katowicach.

A przecież wyprodukowane przez nas śmieci nie znikają bezpowrotnie.

W grudniu ubiegłego roku na brzegu brytyjskiej wyspy Harris znaleziono martwego kaszalota. Z jego żołądka wydobyto ponad 100 kilogramów śmieci. A to nie pierwszy taki przypadek.

Plastikowa butelka może się rozkładać nawet ponad 400 lat. Podobnie jednorazowa pielucha. Na resztki pampersa, zużytego przez noworodka rocznik 2020, może trafić jego potomek nawet za 15 pokoleń.

Śmieci - często toksyczne - są groźne dla fauny i flory. Powodują śmierć zwierząt, obumieranie roślin i destabilizację ekosystemu.

Współczesne ocieplenie klimatu, którego dominującą przyczyną jest działalność człowieka - czego pewni są naukowcy m.in. z Polskiej Akademii Nauk - prowadzi wprost do totalnego klimatycznego kryzysu. Szanse na zatrzymanie groźnego trendu maleją z czasem.

Bo za wszystko trzeba zapłacić. Pytanie, kto płaci najwięcej.

Made in Bangladesz

Popatrzmy na smartfony. Dziś to nie ekskluzywny sprzęt dla biznesmenów, a coraz tańszy gadżet, na który może sobie pozwolić rzesza ludzi. Według danych GUS w 2018 roku 77 proc. Polaków z grupy o najwyższych dochodach miało smartfon. Wśród rodaków o najniższych dochodach aż 71 proc. dysponowało tym urządzeniem.

Żeby wyprodukować smartfon - a także wiele innych sprzętów elektronicznych - konieczny jest koltan. Jest to ruda tantalu i niobu, będąca mieszaniną dwóch minerałów: kolumbitu i tantalitu. Główne zasoby tak zwanego "czarnego złota" znajdują się w Afryce na terenie Demokratycznej Republiki Konga. Tam do niewolniczej pracy w kopalniach koltanu - złoża znajdują się na znacznej głębokości - wykorzystuje się najbiedniejszych, często dzieci. Kopie się kilofami albo wydobywa wprost gołymi rękami. Zabezpieczenia? Prowizoryczne albo nie ma wcale. Koltan spływa krwią.

A ubrania? Same się nie szyją. "Nawet jak któraś z nas jest chora, dają jej tabletkę albo maść i każą pracować dalej, nawet jeśli praca musi być wykonywana cały dzień na stojąco. (...) Tylko jeśli pracujemy do późna wieczorem, dostajemy jednego banana i kawałek chleba. To jest wykańczające" - relacjonuje w raporcie "Clean Clothes Polska" szwaczka pracująca dla firmy New Generation Fashion w Bangladeszu. Nadgodziny? Trzeba robić, ale często za darmo. Zwolnienie lekarskie? Przepraszam, co?

O tym że globalna konsumpcja naznaczona jest ogromnymi kontrastami społecznymi, świadczy jeszcze jedno. Gdy jedni pozwalają sobie na wyrzucanie ogromnych ilości jedzenia, inni - według ONZ w 2018 roku aż 820 mln ludzi, czy co dziewiąty człowiek na świecie - nie mają wystarczającej ilości pożywienia.

Na kredyt

W kontekście ekonomicznym o konsumpcji mówi się niemal wyłącznie dobrze: że napędza gospodarkę, daje miejsca pracy, pozwala państwom i społeczeństwom bogacić się.

Ale nawet dla samej gospodarki konsumpcja może być poważnym zagrożeniem. Jak to możliwe?

- W skali świata wzrost konsumpcji prywatnej od około 40 lat nie idzie w parze ze wzrostem zarobków rozumianych jako odsetek PKB. Konsumpcja z ostatnich dekad w dużej mierze dokonywała się na kredyt. Innymi słowy: nasze potrzeby, aspiracje konsumpcyjne rosły szybciej niż nasze pensje - zwraca uwagę Filip Konopczyński, analityk Fundacji Kaleckiego.

Wielki biznes - często poprzez marketingowe tricki - w sposób sztuczny wykreował w nas pewne potrzeby (musisz to mieć!). By zaspokoić te rosnące aspiracje konsumpcyjne, zaczęliśmy się zadłużać. Gdzie? Najczęściej w bankach, które razem z całym sektorem finansowym rosły, rosły i przestać nie mogły.

- Prowadzi to do zjawiska nazywanego w ekonomii finansjalizacją gospodarki. Przełożyło się to na wzrost roli - nie tylko gospodarczej, ale i politycznej - sektora finansowego. Rodzi to ogromne ryzyko, jak przekonaliśmy się choćby w 2008 roku, kiedy krach na amerykańskim rynku nieruchomości doprowadził do globalnego kryzysu finansowego - tłumaczy Konopczyński.

Obywatel klient

To nie wszystko. Konsumpcja w pewnym momencie stała się nowym patriotyzmem. O konsumowanie apelował prezydent USA George W. Bush. Obywatela coraz częściej zastępował klient.

Różnica jest zasadnicza. Obywatel ma swoje prawa. A klient? Klientem rządzą brutalne prawa rynku. Obywatela leczy się, edukuje czy przewozi, nawet gdy niespecjalnie się to opłaca. Klient musi się mierzyć z opłacalnością. Rzadkie schorzenie? Rachunek najpewniej będzie wysoki. Autobus z małej miejscowości, który nie zarabia na siebie? Kasujemy połączenie. W ten sposób czynienie z konsumowania ideologii wrzuca nas w sam środek rynkowej dżungli i pozbawia przywilejów wynikających z bycia obywatelami.

O tym, że konsumpcja niekoniecznie musi być taka super dla gospodarki i społeczeństwa przekonuje również... niespełniona przepowiednia słynnego ekonomisty Johna Maynarda Keynesa. W latach 30. ubiegłego wieku wieszczył on, że za kolejne 100 lat, dzięki rozwojowi maszyn, ludzie będą pracować po cztery godziny dziennie. Co poszło nie tak? Otóż zdaniem holenderskiego historyka Rutgera Bergmana zamiast modelu "więcej czasu" zdecydowaliśmy się na opcję "więcej rzeczy".

Przekleństwo ekranów

To "więcej rzeczy" można rozumieć szeroko. Bo - jak tłumaczy prof. Małgorzata Bogunia-Borowska, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego - konsumować można nie tylko dobra materialne, ale też np. seriale. Albo media społecznościowe. - Konsumpcja to podstawowa kategoria, wokół której organizujemy nasze życie. To pewnego rodzaju dylemat. Widzę w niej wiele pozytywów, ale wszystko zależy od umiaru i tego, na ile świadomymi konsumentami jesteśmy - mówi w rozmowie z Interią.

Psychologowie i terapeuci nie mają wątpliwości, że coraz większym problemem staje się ucieczka w wirtualny świat i brak prawdziwych relacji. A dziś w Polsce urządzenie z dostępem do sieci - co pokazują dane GUS - mają zarówno biedni i bogaci. Wszechobecność mediów elektronicznych - jak zauważa psycholog dr Aleksandra Piotrowska - kondensuje komunikację, czyli zawęża ją do granic czytelności.

- Niepokojące jest, że dziś dzieci, nawet maleńkie, zanim nauczą się odczytywania mowy ciała, spędzają coraz więcej czasu w warunkach bezosobowych, bezpowrotnie tracąc go na obserwowaniu ekranów - zauważa. W efekcie dzieci coraz słabiej dogadują się ze sobą.

Coraz częściej też są w swoim wirtualnym świecie zostawione same sobie. 23 proc. nastolatków przyznaje, że rodzice nawet nie pytają ich o to, co robią w sieci. Tymczasem już co ósmy nastolatek problematycznie, jak to określają naukowcy, używa internetu - wynika z badań Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. Dane NASK także dają do myślenia: co czwartemu nastolatkowi zdarzyło się spotkać z osobą dorosłą poznaną w internecie. Prawie 29 proc. z nich nie poinformowała o spotkaniu nikogo.

Otyłość, depresja, stany lękowe

To, że nadmierna konsumpcja niszczy nie tylko środowisko, ale i więzi społeczne, nie jest nowym odkryciem.

Już w 1979 roku - w Polsce to czas "późnego Gierka" i kryzysu gospodarczego - prezydent USA Jimmy Carter wygłosił nietypowe orędzie.

"W kraju, który szczycił się ciężką pracą, silnymi rodzinami, blisko związanymi społecznościami i wiarą w Boga zbyt wielu z nas zaczyna hołdować dogadzaniu sobie i konsumpcji. Ludzka tożsamość nie jest już definiowana poprzez to, co robimy, ale poprzez to, co posiadamy. Odkryliśmy jednak, że posiadanie rzeczy i konsumowanie rzeczy nie zaspokaja naszego pragnienia sensu. Nauczyliśmy się, że gromadzenie dóbr nie jest w stanie wypełnić pustki życia pozbawionego pewności i celu" - mówił Carter.

Jak wynika z badań prof. psychologii Tima Kassera, a także prof. polityki publicznej Roberta Putmana, konsumpcjonizm niszczy przyjaźnie, związki sąsiedzkie i osłabia całe wspólnoty. Ponadto może powodować stany lękowe i depresję. Zdaniem Kassera i Putmana obserwujemy rozpad tkanki społecznej w związku z naszą zbiorową obsesją na punkcie posiadania, używania itd.

Konsumpcyjny styl życia jest też groźny dla zdrowia fizycznego. Widać to choćby na przykładzie przybierających na wadze Stanów Zjednoczonych. Z badań przeprowadzonych przez ekspertów ds. zdrowia publicznego na Harvardzie i George Washington University wynika, że do 2030 roku blisko połowa (49,2 proc.) dorosłych Amerykanów będzie otyła.

Ponadto pozbawiony ruchu tryb życia - tak silnie związany z nieustannym wpatrywaniem się w ekrany - zwiększa ryzyko cukrzycy, chorób serca i przedwczesnej śmierci. Naukowcy z University Of California w Los Angeles zauważyli zaś bezpośredni związek między siedzącym trybem życia a obszarem mózgu odpowiedzialnym za zapamiętywanie. Z ich badań wynika, że życie w bezruchu uszkadza hipokamp. Jego uszkodzenie może być powodem spadku zdolności poznawczych i otępienia u osób w średnim i starszym wieku. Specjaliści stwierdzili też, że ograniczenie siedzącego trybu życia może być jedną ze strategii mających na celu poprawę zdrowia mózgu u zagrożonych zachorowaniem na alzheimera.

Remedia

Społeczeństwa zaczynają się tym wszystkim martwić, więc naprzeciw niepokojom stara się wyjść również biznes. Nie miejmy złudzeń - koniunkturalnie. Ale fakt jest faktem - coraz więcej koncernów próbuje wprowadzać zasady zrównoważonego rozwoju, zero waste itd.

- Wiele przedsiębiorstw zaczyna posługiwać się antykonsumpcjonistyczną narracją i opierać na tym swój model biznesowy. Co symboliczne dla kwestii konsumpcji, także w branży modowej otwarcie krytykuje się nurt fast fashion, który jeszcze kilka lat temu wskazywany był jako innowacyjny i perspektywiczny - zwraca uwagę Filip Konopczyński.

Biznesową odpowiedzią na konsumpcjonizm jest także tzw. ekonomia współdzielenia. Czyli na przykład umawianie się przez aplikację na wspólne podróże samochodem, by zniwelować koszty środowiskowe i nie wozić powietrza.

Cokolwiek skrajną reakcją na szał konsumowania jest minimalizm - rozumiany tu jako styl życia, jako coraz modniejszy nurt lifestyle’owy. Nie tak dawno o minimalistach dokument nakręcił Netflix. Czym to się je?

Minimaliści proponują pozbycie wszystkich niepotrzebnych rzeczy i całkowite odrzucenie konsumpcjonizmu. Rzecz doprowadzają do ekstremum - wyrzucają nawet 90 proc. stanu posiadania. Ale, jak twierdzą, właśnie to ekstremum pozwala im doznać prawdziwego szczęścia. W internecie zaroiło się od poradników, jak zostać minimalistą i jak zmieścić cały swój dobytek w jednej walizce.

Do jednej walizki nie każą się pakować zwolennicy życia w duchu "Zero-waste", nawołują za to do maksymalnego ograniczenia produkowanych przez siebie odpadków. Jak? Stosując poniższe zasady.

Zwolennicy bezśmieciowego życia promują też naprawianie zepsutych rzeczy i walczą na poziomie legislacyjnym, by zakazać producentom celowego postarzania produktów.

Również ruchy "slow life" i wszystkie inne zaczynające się od "slow..." wpisują się w ten antykonsumpcjonistyczny nurt i proponują, by właśnie zwolnić, uspokoić się, i postawić na jakość zamiast ilości.

Kto wciśnie hamulec?


Tylko co po tym naszym zero waste, segregowaniu, rowerowaniu i ograniczaniu skoro takie dużo od nas większe Chiny i Indie konsumują i emitują?

Ba, to się w najbliższym czasie nie zmieni i trzeba się z tym pogodzić - wskazują eksperci.

- Remedia, które wprowadzamy na tę destrukcyjną konsumpcję, jeśli chodzi o klimat czy więzi, dotyczą jedynie określonej części świata - zauważa prof. Małgorzata Bogunia-Borowska. - Miliardy ludzi czekają w kolejce, by przejść taką samą drogę ku dobrobytowi. Na pewno tego etapu nie przeskoczą - mówi.

Podobne spostrzeżenia ma Filip Konopczyński z Fundacji Kaleckiego.

- O ile w rozwiniętych społeczeństwach Północy coraz częściej mamy poczucie, że ta konsumpcja jest nadmierna, o tyle w krajach rozwijających się np. w Chinach, Indiach czy Bangladeszu podstawowe potrzeby konsumpcyjne wciąż nie są zaspokojone. Trudno więc oczekiwać ograniczenia potrzeb konsumenckich w skali globalnej. Wręcz przeciwnie, całe kontynenty - Afryka czy Ameryka Południowa - będą tę konsumpcję zwiększać. Nie mamy moralnego czy politycznego argumentu, by domagać się ograniczeń, bo wiemy, że są bardzo duże dysproporcje w poziomie życia między globalną Północą a Południem - wskazuje Filip Konopczyński.

Czy w takiej sytuacji warto zabierać się za ograniczanie konsumpcji, dawać przykład, wyhamować to szaleństwo, choćby tylko na bogatej Północy? Wiele wskazuje na to, że warto. W końcu to kraje rozwinięte - jak wynika z danych Banku Światowego - emitują więcej w przeliczeniu na mieszkańca i bez opamiętania eksploatują zasoby Trzeciego Świata, a nie odwrotnie.

Ale jeśli wciąż nie przekonuje nas los planety, to zróbmy to chociaż dla siebie. I naszych dzieci.

Justyna Kaczmarczyk, Michał Michalak